środa, 29 kwietnia 2015

Chanel, 571 Fracas

Dziś przedstawiam Wam obiekt moich lakierowych westchnień.


Ten egzemplarz  już od dłuższego czasu wisiał na mojej liście "chciejstw", a właściwie to chyba liście marzeń, bo to kolor limitowany (kolekcja Chanel Spring 2013), prawie już nieosiągalny, pojedyncze sztuki do dostania za naprawdę niemałe pieniążki, gdzieś na drugim końcu świata. 
Tym bardziej się cieszę, bo dzięki zupełnie przypadkowej informacji (jeszcze raz dziękuję Maniu) stałam się szczęśliwą jego posiadaczką w ciągu zaledwie dwóch dni, na dodatek w bardzo atrakcyjnej cenie :))



O co wobec tego ta burda i awantura ;)  z tym Fracasem?

Chanel, 571 Fracas to ... skomplikowany kolor, zarówno do opisywania jak i fotografowania. To unikatowy mix koralu i różu, połączonych ze sobą w tak idealnych proporcjach, że trudno o jakikolwiek duplikat. Dodatkowo z mega delikatnym złoto-różowym shimmerem, widocznym jedynie w buteleczce, ewentualnie w dużym słońcu na paznokciach. Taki trochę z niego kameleon, raz bardziej arbuzowy, albo łososiowy, kiedy indziej bardziej różowy, czasami odrobinę neonowy, a za chwilę już subtelny i delikatny. Co by nie pisać: obłędnie piękny, przykuwający uwagę , po prostu idealny.
I znowu, nie sposób, by zdjęcia oddały jego urodę, trzeba go "dotknąć" osobiście, by zachwycać się kolorem, konsystencją, przyjemnością nakładania, połyskiem i trwałością (mogłabym wyliczać bez końca). 
Nie wiem więc, czy nie dopuszczam się profanacji, pokazując swoje fotki. Niestety do pełni szczęścia zabrakło tylko pełnego słońca, pstrykałam przy pełnym zachmurzeniu późnym popołudniem, więc to jedynie jedna z jego odsłon. Trudno ... tak prezentują się dwie cieniutkie warstwy Chanel, 571 Fracas, pokryte Seche Vite.










Jak Wam się podoba ten "frykasik"?
Też macie takie swoje lakierowe marzenia do spełnienia? A może jakieś niedawno się spełniło?
Napiszcie koniecznie.





środa, 22 kwietnia 2015

Bo wiosna to dobry czas na powroty ...

Po tak długiej nieobecności nie mam chyba moralnego prawa oczekiwać, że ktokolwiek z Was tutaj zajrzy i przeczyta tych parę słów. 
Żyję i mam się w miarę dobrze, a ta dłuższa przerwa  w blogowaniu pozwoliła zatęsknić za pisaniem, była szansą na powrót weny i okazją, by przemyśleć, w którą stronę to wszystko zmierza.  Być może niedługo da się zauważyć rezultaty moich pomysłów.
Tymczasem wracam jednak z typowo lakierowym wpisem, bo w tej materii nic się nie zmieniło i nadal piękne paznokcie to u mnie piorytet. Jak nietrudno się domyślić, nowości u mnie przybywało, ale dziś chciałam pokazać Wam niewielką, aczkolwiek ekskluzywną część mojej kolekcji. 
Marki selektywne nie należą do tanich, ale uważam, że kilka buteleczek to jeszcze nie rozrzutność. Część z nich to prezenty, część to okazyjne, testerowe egzemplarze, a niektóre to planowane i przemyślane zakupy.
I nie chcę tu rozwodzić się nad tym, czy są warte swojej ceny, czy przekłada się ona na jakość albo zachęcać Was do nabycia.
Są to moje perełki, które zakładam od czasu do czasu, by poczuć się wyjątkowo, bo umówmy się, kto inny poza mną zdaje sobie sprawę z tego, że mam na paznokciach Diora czy Chanelkę - no chyba, że dopyta. 
Ja jestem z nich bardzo zadowolona, pod względem aplikacji i trwałości sprawdzają się świetnie i mam zamiar sukcesywnie pokazywać je Wam z bliska.
Ot, taka moja odrobina luksusu...



Wiecie już, mniej więcej, co gościło na moich paznokciach najczęściej jesienią i zimą.
A dziś, na bieżąco, na paznokciach OPI Life Gave Me Lemons z neonowej kolekcji z zeszłego roku. Potrzebowałam jakiegoś energetyzującego koloru, który postawiłby mnie na nogi, pozwolił otrząsnąć się po kilku dniach spędzonych z gorączką w łóżku i pomógł poczuć, choć odrobinę, wiosenny klimat. 
Kolor sam w sobie przepiękny, aplikacja niezwykle przyjemna (zupełnie niepotrzebnie obawiałam się trudności przy nakładaniu, trochę typowych dla neonowych kolorów) i tylko bladość skóry moich rąk zdradza, że to dopiero początki wiosennego sezonu. Myślę, że latem ta limonka dopiero pokaże na co ją stać, w połączeniu z odrobiną opalenizny.
Ale się rozmarzyłam ...
Kilka zdjęć dwóch warstw OPI Life Gave Me Lemons, wykończonych Seche Vite, który niewątpliwie podkręcił jego połysk.






Myślicie, że neonowa limonka daje radę ? 
Lubicie takie kolory u siebie czy podobają się Wam tylko u kogoś ? 
I koniecznie dajcie znać, czy zdarza Wam się też tak lakierowo dopieszczać.