niedziela, 24 maja 2015

Mój granatowy ideał ...

...i ulubieniec to bezapelacyjnie Dior 796 Carre Bleu.



Kolor z jesiennej kolekcji 2014 to dla mnie pozycja obowiązkowa nie tylko na chłodniejsze dni. Mogę nosić go przez cały rok, bo pięknie komponuje się także z opaloną skórą dłoni. 
Odcień z delikatną domieszką szarości odbiega od typowego atramentowego granatu, nie ujmuje mu jednak nic z urody i elegancji. Raz wygląda niepozornie, innym razem przykuwa uwagę świeżością.
Pędzelek solidnej wielkości pozwala zaaplikować go szybko, bez zbędnych pociągnięć i precyzyjnie, bez potrzeby poprawek. Można wtedy docenić jego niezwykle kremową formułę i porządną pigmentację ( jedna solidna warstwa daje radę ). 
Szkliście błyszczy, nie tylko zaraz po nałożeniu i dodatkowo jest bardzo trwały. Utrzymuje się nawet do 7 dni i nie zdarzyło mu się odpryskiwać, a o jego zużyciu przesądzają jedynie starte końcówki, ale to już - mam wrażenie - gwarantuje marka, bo u mnie Diory zachowują się tak niezależnie od koloru.

Kiedy tylko mam ochotę na granat, bez namysłu sięgam po tę właśnie buteleczkę i nigdy nie czułam się czymkolwiek rozczarowana, no może z wyjątkiem ... ceny.

Dwie warstwy Dior 796 Carre Bleu, z wysuszaczem Seche Vite prezentują się tak:









Lubicie granat na paznokciach?  Co myślicie o Carre Bleu?





środa, 29 kwietnia 2015

Chanel, 571 Fracas

Dziś przedstawiam Wam obiekt moich lakierowych westchnień.


Ten egzemplarz  już od dłuższego czasu wisiał na mojej liście "chciejstw", a właściwie to chyba liście marzeń, bo to kolor limitowany (kolekcja Chanel Spring 2013), prawie już nieosiągalny, pojedyncze sztuki do dostania za naprawdę niemałe pieniążki, gdzieś na drugim końcu świata. 
Tym bardziej się cieszę, bo dzięki zupełnie przypadkowej informacji (jeszcze raz dziękuję Maniu) stałam się szczęśliwą jego posiadaczką w ciągu zaledwie dwóch dni, na dodatek w bardzo atrakcyjnej cenie :))



O co wobec tego ta burda i awantura ;)  z tym Fracasem?

Chanel, 571 Fracas to ... skomplikowany kolor, zarówno do opisywania jak i fotografowania. To unikatowy mix koralu i różu, połączonych ze sobą w tak idealnych proporcjach, że trudno o jakikolwiek duplikat. Dodatkowo z mega delikatnym złoto-różowym shimmerem, widocznym jedynie w buteleczce, ewentualnie w dużym słońcu na paznokciach. Taki trochę z niego kameleon, raz bardziej arbuzowy, albo łososiowy, kiedy indziej bardziej różowy, czasami odrobinę neonowy, a za chwilę już subtelny i delikatny. Co by nie pisać: obłędnie piękny, przykuwający uwagę , po prostu idealny.
I znowu, nie sposób, by zdjęcia oddały jego urodę, trzeba go "dotknąć" osobiście, by zachwycać się kolorem, konsystencją, przyjemnością nakładania, połyskiem i trwałością (mogłabym wyliczać bez końca). 
Nie wiem więc, czy nie dopuszczam się profanacji, pokazując swoje fotki. Niestety do pełni szczęścia zabrakło tylko pełnego słońca, pstrykałam przy pełnym zachmurzeniu późnym popołudniem, więc to jedynie jedna z jego odsłon. Trudno ... tak prezentują się dwie cieniutkie warstwy Chanel, 571 Fracas, pokryte Seche Vite.










Jak Wam się podoba ten "frykasik"?
Też macie takie swoje lakierowe marzenia do spełnienia? A może jakieś niedawno się spełniło?
Napiszcie koniecznie.





środa, 22 kwietnia 2015

Bo wiosna to dobry czas na powroty ...

Po tak długiej nieobecności nie mam chyba moralnego prawa oczekiwać, że ktokolwiek z Was tutaj zajrzy i przeczyta tych parę słów. 
Żyję i mam się w miarę dobrze, a ta dłuższa przerwa  w blogowaniu pozwoliła zatęsknić za pisaniem, była szansą na powrót weny i okazją, by przemyśleć, w którą stronę to wszystko zmierza.  Być może niedługo da się zauważyć rezultaty moich pomysłów.
Tymczasem wracam jednak z typowo lakierowym wpisem, bo w tej materii nic się nie zmieniło i nadal piękne paznokcie to u mnie piorytet. Jak nietrudno się domyślić, nowości u mnie przybywało, ale dziś chciałam pokazać Wam niewielką, aczkolwiek ekskluzywną część mojej kolekcji. 
Marki selektywne nie należą do tanich, ale uważam, że kilka buteleczek to jeszcze nie rozrzutność. Część z nich to prezenty, część to okazyjne, testerowe egzemplarze, a niektóre to planowane i przemyślane zakupy.
I nie chcę tu rozwodzić się nad tym, czy są warte swojej ceny, czy przekłada się ona na jakość albo zachęcać Was do nabycia.
Są to moje perełki, które zakładam od czasu do czasu, by poczuć się wyjątkowo, bo umówmy się, kto inny poza mną zdaje sobie sprawę z tego, że mam na paznokciach Diora czy Chanelkę - no chyba, że dopyta. 
Ja jestem z nich bardzo zadowolona, pod względem aplikacji i trwałości sprawdzają się świetnie i mam zamiar sukcesywnie pokazywać je Wam z bliska.
Ot, taka moja odrobina luksusu...



Wiecie już, mniej więcej, co gościło na moich paznokciach najczęściej jesienią i zimą.
A dziś, na bieżąco, na paznokciach OPI Life Gave Me Lemons z neonowej kolekcji z zeszłego roku. Potrzebowałam jakiegoś energetyzującego koloru, który postawiłby mnie na nogi, pozwolił otrząsnąć się po kilku dniach spędzonych z gorączką w łóżku i pomógł poczuć, choć odrobinę, wiosenny klimat. 
Kolor sam w sobie przepiękny, aplikacja niezwykle przyjemna (zupełnie niepotrzebnie obawiałam się trudności przy nakładaniu, trochę typowych dla neonowych kolorów) i tylko bladość skóry moich rąk zdradza, że to dopiero początki wiosennego sezonu. Myślę, że latem ta limonka dopiero pokaże na co ją stać, w połączeniu z odrobiną opalenizny.
Ale się rozmarzyłam ...
Kilka zdjęć dwóch warstw OPI Life Gave Me Lemons, wykończonych Seche Vite, który niewątpliwie podkręcił jego połysk.






Myślicie, że neonowa limonka daje radę ? 
Lubicie takie kolory u siebie czy podobają się Wam tylko u kogoś ? 
I koniecznie dajcie znać, czy zdarza Wam się też tak lakierowo dopieszczać.





środa, 16 lipca 2014

Jak pastelowe piaski sprawdzają się w letnie upały

Pewnie, gdyby nie problemy z bąblowaniem jeszcze długo te dwa egzemplarze nie zasłużyłyby na osobny wpis. Jednak życie czyt. lato zmusiło mnie, by poszperać w swoim lakierowym pudełku w poszukiwaniu piasków, ale tych w letnim wydaniu. Znalazłam dwa ze stajni Barry M, z serii Textured Nail Effect: pastelowy róż - Kingsland Road i pastelowy błękit - Atlantic Road; oba zupełnie bezdrobinkowe.







Jak na fankę piasków przystało, tych zimowych czyt. w ciemnych kolorach, to ci u mnie dostatek, ale miłością do pastelowych piasków, to ja nigdy nie pałałam. Z prostej przyczyny: okrutnie wkurza mnie to, z jak ogromną łatwością łapią każdy najmniejszy brud i dodatkowo z jaką determinacją bronią się przed jakimkolwiek czyszczeniem. To one uzmysłowiły mi, jak często np. dotykam swojej twarzy w makijażu, stopniowo i bardzo skutecznie zbierając podkład i puder z mojej cery. Ale nie tylko, łapią dosłownie wszystko i dość szybko przestają wyglądać atrakcyjnie i schludnie.
Nie wiem, czy macie podobne doświadczenia z tymi lakierami, mnie one skutecznie do siebie zniechęciły. Ponieważ problem letniego bąblowania zupełnie ich nie dotyczy, zastanawiałam się, co zrobić, by przedłużyć ich nienaganny wygląd. Pokusiłam się o szybki eksperyment i teraz pokażę Wam rezultaty. Żeby nie naruszyć nic z ich faktury, pokryłam je delikatnie metodą gąbeczkową: 
1) topem matującym z Inglota 






2) topem wysuszającym z Sally Hansen.  







Przekonałam się, że pastelowe piaski delikatnie pokryte topami dłużej zachowują swoja świeżość i urodę. Żeby ich idealna struktura nie straciła zbyt wiele na oryginalności, warto stemplować je, kiedy porządnie podeschną i ... z dużym wyczuciem.

Oceńcie, która wersja podoba się Wam najbardziej: oryginalna, zmatowiona czy połyskująca.
A jak u Was sprawdzają się pastelowe piaski ? 
Napiszcie, jak radzicie sobie z zabrudzeniami, bo może to tylko ze mnie jest taki brudas ?!