Pewnie, gdyby nie problemy z bąblowaniem jeszcze długo te dwa egzemplarze nie zasłużyłyby na osobny wpis. Jednak życie czyt. lato zmusiło mnie, by poszperać w swoim lakierowym pudełku w poszukiwaniu piasków, ale tych w letnim wydaniu. Znalazłam dwa ze stajni Barry M, z serii Textured Nail Effect: pastelowy róż - Kingsland Road i pastelowy błękit - Atlantic Road; oba zupełnie bezdrobinkowe.
Jak na fankę piasków przystało, tych zimowych czyt. w ciemnych kolorach, to ci u mnie dostatek, ale miłością do pastelowych piasków, to ja nigdy nie pałałam. Z prostej przyczyny: okrutnie wkurza mnie to, z jak ogromną łatwością łapią każdy najmniejszy brud i dodatkowo z jaką determinacją bronią się przed jakimkolwiek czyszczeniem. To one uzmysłowiły mi, jak często np. dotykam swojej twarzy w makijażu, stopniowo i bardzo skutecznie zbierając podkład i puder z mojej cery. Ale nie tylko, łapią dosłownie wszystko i dość szybko przestają wyglądać atrakcyjnie i schludnie.
Nie wiem, czy macie podobne doświadczenia z tymi lakierami, mnie one skutecznie do siebie zniechęciły. Ponieważ problem letniego bąblowania zupełnie ich nie dotyczy, zastanawiałam się, co zrobić, by przedłużyć ich nienaganny wygląd. Pokusiłam się o szybki eksperyment i teraz pokażę Wam rezultaty. Żeby nie naruszyć nic z ich faktury, pokryłam je delikatnie metodą gąbeczkową:
1) topem matującym z Inglota
2) topem wysuszającym z Sally Hansen.
Przekonałam się, że pastelowe piaski delikatnie pokryte topami dłużej zachowują swoja świeżość i urodę. Żeby ich idealna struktura nie straciła zbyt wiele na oryginalności, warto stemplować je, kiedy porządnie podeschną i ... z dużym wyczuciem.
Oceńcie, która wersja podoba się Wam najbardziej: oryginalna, zmatowiona czy połyskująca.
A jak u Was sprawdzają się pastelowe piaski ?
Napiszcie, jak radzicie sobie z zabrudzeniami, bo może to tylko ze mnie jest taki brudas ?!